10:36 przed południem. Za moim oknem rozbiórka wre, młotki zasuwają pełną parą. Sąsiedzi właśnie tracą swoje extra dwa piętra domu.
Niecałe dwa tygodnie temu pisałem o budowlanej samowolce, która w miastach zjawiskiem nagminnym nie jest (trudno byłoby niepostrzeżenie dobudowywać sobie extra pięterka w wieżowcach), aczkolwiek jakimś kompletnym białym krukiem też raczej nie. Podczas ponad siedmiu lat spędzonych do tej pory w Państwie Środka, byłem świadkiem trzech administracyjnie zarządzonych rozbiórek nielegalnie dobudowanych pięter – w sumie dotyczyło to chyba sześciu czy siedmiu budynków, z czego dwa budynki poszły pod młoty dzisiaj.
Nieodmiennie zadziwiają mnie reakcje niefortunnych „przestępców budowlanych” – SPOKÓJ na twarzach, a nawet czasem (zakłopotany) uśmiech. Zero dramy, histerii, „matko-jedyno-wydałem-dorobek-całego-życia-na-cegły-a-teraz-wszystko-idzie-w-diabły-kurz-i-gruz!”. Nic takiego.
Kolega bloger Adam Machaj z Raportu z Chin nieustannie zachwala chińską swobodę gosporadczą (czym przypomina mi – moje zresztą ulubione – programy pana Wojtka Cejrowskiego na temat wolności-Tomku-w-swoim-domku, jaka podobno panuje w jego ulubionych krajach Ameryki Południowej). Owszem, Adam mówi prawdę – zwłaszcza małe biznesy faktycznie mnożą się tu jak kurki po deszczu, i faktycznie nie zawsze odbywa się to w sposób do końca sformalizowany.
Na ogół, jeśli ktoś nie przesadza, ma spokojne życie.
Czasem jednak pojawia się znienacka lawina: a to ekipa demolizacyjna zmiecie właśnie wybudowane pięterko czy dwa, a to mundurowi zrobią rajd po mieście i wymiotą drobnych ulicznych handlarzy czy – równie drobnych i równie ulicznych – restauratorów… Nie za często, ale zdarza się.
Zmieceni przez lawinę winowajcy kontemplacyjne popatrzą na to co się akurat wydarza, otrzepią śnieg z ubrania i pójdą dalej. Życie toczy się przecież dalej.
[paypal_donation_button]