Jakie nieszczęścia mogą znienacka spaść na kogoś, kto właśnie wyrusza w daleki świat? Wczorajszego wieczora galopowały mi przed oczami wyobraźni kolejne punkty listy nieszczęść i kłód upadających w ostatniej chwili pod nogi. A więc może się zdarzyć, że:
- taksówka, która ma cię zabrać na przystanek busu do Warszawy, nie przyjedzie, bo korporacja taksówkarska właśnie tej nocy splajtowała, albo w ogóle nie istnieje, a ktoś po prostu robi głupie kawały, odbierając w jej imieniu telefony i rzekomo wysyłając taksi na zamówioną godzinę,
- busik, którym masz w środku nocy ruszyć do Warszawy, nie przyjedzie, by cię zabrać, bo będzie miał po drodze wypadek,
- rezerwacja biletów lotniczych okaże się fałszywa – nic dziwnego, skoro robiłeś ją przez nieznaną sobie firmę rezerwacji online,
- dolary, które mają zapewnić ci ryż powszedni przez pierwszy miesiąc życia na obczyźnie, okażą się jak wyżej, bo o ile kołnierzy Mao Zedonga na chińskich banknotach namacałeś się do syta, o tyle kołnierze Lincolna są ci raczej (wstyd przyznać?) obce.
Możliwe, że punktów na liście było więcej, ale mój umysł – produkujący je w nocnym amoku wymuszonej przygotowaniami do podróży bezsenności – nie zachował ich dla potomności. I całe szczęście.
Taksówka przyjechała. Busik też (ha! ale spóźnił się całe 10 minut!). Rezerwacja – przynajmniej do Budapesztu (pierwsza przesiadka) – okazała się dla czekinującej mnie pani jak najbardziej strawna. Zgryz dolarowy potrwa zapewne aż do Xiamenu, no chyba że mi się wcześniej znudzi.
Nigdy nie widziałem Budapesztu. I nie zobaczę. Przynajmniej nie dzisiaj. Trzy godziny pomiędzy lotami to jednak za mało na wyściubienie nosa poza lotnisko.
Za chwilę będą nas wpuszczać na pokład samolotu. Pogoda dopisuje. Bon voyage!
[paypal_donation_button]